czwartek, 24 czerwca 2010

...Mistrz Deszczowych Pantofeloków...

dziś pogoda nas nie rozpieszcza...zimo...mokro...i w ogóle bleeeeee...

...pogoda...straszna...a na ulicach folklor...kilka razy zostałem powalony...nie wiem albo ludzie nie mają za grosz...poczucia jakiejkolwiek estetyki...albo potłukli w domach wszystkie lustra...bo nawet Stevie Wonder by takich zestawów nie dobrał...

no dajcie spokój...jak można założyć gruby golf...płaszczyk...i zwiewną lnianą spódnice...do tego mieć gołe nogi i obleśne botki do kostek...fuj...botkom stanowczo mówimy nie...

inny powalający zestaw dnia dzisiejszego to sportowe spodnie...ściągane sznurkiem na wysokości kostek...i toporne buty na obcasie...lakierowane w dodatku...

trzymajcie mnie...dramat...

chyba zacznę chodzić z aparatem zawsze przy sobie i będę robił dokumentację Ulicznych Dziwactw...

szczerze mówiąc ja też się dziś nie popisałem inteligencją...ujawniła się we mnie utajniona blondynka...do takiej pogody założyłem najbardziej odkryte...najbardziej cienkie...najbardziej chłonące wodę tenisówki...by London...istny Mistrz Deszczowych Pantofelków...ale mi się też czasami zdarza nie myśleć...szczególnie o godzinie 9 rano...gdzie wstałem 30 minut wcześniej...

dziś doszedłem do jeszcze jednego wniosku, że jak nie kupię sobie w najbliższym czasie boskich...pięknych...cudnych...kaloszków...to się załamię...tylko problem w tym...że dostać kaloszki w moim rozmiarze jest nie lada ..szczególnie dlatego, że chcę jakieś mega mega...boskie...a przy tym odjechane trochę, ale bez przesady...

w takich kaloszkach mogę pobiegać:

- à la trampki od Gioseppe



- na Zebrę z klasą
Jak zapytałem J. co o nich sądzi i jakbym w nich wyglądał, stwierdził: "Jak zebra której upierdoliło dwie nóżki"...i staraj się być na czasie :D...


- na truskawi i cytrynki...te mi się podobają najbardziej...ale potrzebna byłaby wizyta w Lądku...bo w Polszy o takie trudno...



to takie rozważania na temat...kaloszy...jedno jest pewne...potrzebuje kaloszy...jak ryba wody...

a dziś seans...Dirty Dancing...mój ukochany film...widziany już z milion razy...ale nigdy mi się nie nudzi...

dziś miałem krótką rozmowę z Vicky na temat tego czy w weekend chce jechać do Babci Heni na wieś...i troszkę pooddychać wiejskim powietrzem...a oprócz tego będzie jak coś musiała zostać sama z Babcią na troszkę...bo tatusiowie najprawdopodobniej wraz z resztą KSD skoczą na Imprezowe Podchody do Teresy...

a teraz uciekam powoli szykować ciasto na naleśniki...a od 20...i'm busy...Dirty Dancing...

Kisski :*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz