wtorek, 29 czerwca 2010

...all day in Łódź...

...dziś od samego, samiuteńkiego rana w Łodzi...

od 6 na nóżkach...następna w kolejności była wizyta w szpitalu z J. na gastroskopii...wyniki mało zachwycające, ale ogółem jest ok...atrakcji jako cała otoczka gastroskopii...było co niemiara...śmiechu i dziwnych sytuacji dzień nam nie szczędził

po czterogodzinnej wizycie w szpitalu później przyszedł czas na relaks...najpierw obiadek w Manu...później małe zakupki...następnie ploty z Jarząbem...ostatnio nie było czasu na plotkowanie, ale w końcu się udało...obgadaliśmy wszystkich wspólnych znajomych i tysiące innych pobocznych tematów...było bosko...jak zawsze...

a na sam koniec dnia, było SPA...Marcinek się relaksował, oddając się w ręce mega przystojnego masażysty...który świetnie masował...a oprócz masażu załapał się na pedicure...i turkusowe paznokcie...ale w turkusie stanowczo mi nie do twarzy... ;)


...boskie flowers in Manufaktura by J. ...

tak mi minął dzionek...a teraz się szykuje do pracy i JST, bo jutro wizyta na wsi :)

:*

poniedziałek, 28 czerwca 2010

...upał...

nareszcie upał towarzyszy nam za oknem...nareszcie słonko podwyższa poziom endorfin...a wraz z tym dopisuje nam humorek...

mamuśka dziś pojechała na wczasy, boże jak jej zazdroszczę tego ciepła...szumu fal...i gorącego piasku...sam bym chętnie poleżał, poopalał się na gorącym piaseczku...połaził po wodzie...i poobserwował "łono" natury...wszelakie okazy "przyrody" :), aż od razu pragnę wakacji podobnych do zeszłorocznych...

weekendzik minął aktywnie...Klub Szalonych Dziewic udał się do JST...a tam walczył z bezkresem natury...wycinał krzaczki...Wraz z Egusiem pokazaliśmy naszą "mięską" stronę i bawiliśmy się bardzo, ale to bardzo męskimi narzędziami...piłą elektryczną i nożycami do żywopłotu...WOW...było super. Krzaczory przycięte, gałązki spalone. Raand et moi ciachaliśmy duże gałęzie, a J. i Eguś...łamali patyczki i pilnowali, żeby się paliło

...a nasze ognisko wyglądało tak...


...oprócz ogniska, znalazła się kiełbaska i "trochę" alko, no i oczywiście morze pogaduch :P

A J. zyskał nowy pseudonim..."STARSZY TACZUSZKOWY" a to z tego względu, iż dostarczał taczuszkę do ogniska gałązki, które nacieliśmy z Raand'em, żeby było co dorzucać do ogniska :)

Inne wielkie wydarzenie tego weekend'u to wizyta Vicky na "zawsiówce"*. Vicky w swym nowym puszorku poznała nieznane dotąd tereny JST. Nie była za bardzo zachwycona wizytą...bała się ogromu przestrzeni jaki ją otaczał. Cały weekend spędziła w domu a to na fotelu a to na oknie...w promieniach słońca.



* - zawsiówek - określenie wsi...gdzie istnieje problem z zasięgiem telefoniczno-internetowym, na szczęście w JST tego problemu nie ma, ale tekst mi się spodobał. Takie określenie można usłyszeć w bajce dla dzieci, zarazem w jednej z moich ulubionych "Fineasz i Ferb"

weekend minął a teraz kolejny tydzień...obfitujący w atrakcje...już jutro J. idzie na kolejną gastroskopie w związku ze swoimi problemami żołądkowymi...inna atrakcja to mycie okien u mamy i powinienem skosić trawkę...ale największa atrakcja czeka w weekend...urodzinki Egusia...czas zacząć się powoli szykować...muszę sobie kreację sam uszyć bo mama nie zdążyła...ciekawe co mi z tego wyjdzie...dawno już sam nic nie szyłem...najważniejsze jest to, że chociaż już pomysł mam więc będzie łatwiej...może wraz z moim pomysłem wprowadzę nowy trend :P pożyjemy zobaczymy...o sukcesach lub porażkach mojego "haute couture" w następnych odcinkach...

:*

piątek, 25 czerwca 2010

...Ja chcę kontynuacji Klubu Szalonych Dziewic !!!...

...abstrahując od tego, że nasze wydanie KSD ciągle trwa...i nasz serial...film...życie...cholera wie jak trafnie określić nasz KSD...ale nie o tym miałem dziś pisać...

właśnie obejrzałem ostatni odcinek TVN'owskiego KLUBU SZALONYCH DZIEWIC...i jestem zrozpaczony faktem, iż podjęli decyzję o przerwaniu losów bohaterek w tak idiotyczny sposób. Nic z ostatniego odcinka nie wynika...wszystko zostało zawieszone...pod wielkim znakiem zapytania...a ja tak jestem ciekaw dalszych losów Słomki, Magdy, Dari i Aśki...nie wspominając o Janie i Marku...

standard...jak coś jest kurwa dobre to się to przerwy...pod pretekstem nowej formuły...cytuję wytłumaczenie TVN'u:
"Podjęliśmy ryzyko realizacji bardzo nowoczesnego serialu wiedząc, że
będziemy przecierać telewizyjne szlaki na polskim rynku serialowym. Przed
TVN stało trudne zadanie adaptacji formatu holenderskiego i postaci
zbudowanych w tamtej kulturze i mentalności na rynek polski. Dzisiaj
wiemy, że historia i bohaterki były zbyt odważne, dlatego właśnie II serii
nie będzie. Słuchamy naszego widza i chcemy odpowiadać na jego potrzeby -
nie tylko zaskakiwać ale przede wszystkim dawać mu przyjemność, jaką jest
oglądanie seriali."


Durne polskie społeczeństwo...oglądałoby tylko Klan, M jak Miłość itp...z zastanawianiem się czy dziadek Lucjan zagra w szachy, czy Basi wyjdzie ciasto albo czy Stasia czaju naparzy...paranoja...

społeczeństwo nie widzi chyba, że wszystkie wątki, które porusza KSD dotycz poniekąd każdego z nas...

Ale już basta...bo się rozkręcam...a to jest i tak bez sensu...tylko sobie krew w żyłach buzuję...

...jedno jest pewne CHCĘ KONTYNUACJI PRZYGÓD BOHATEREK KLUBU SZALONYCH DZIEWIC...

tak teraz pomyślałem, że na dobrą sprawę nasz Klub to się powinien nazywać KLUB SZALONYCH PRAWICZKÓW...a nie DZIEWIC...whatever

poza tym...to dziś kupiłem w końcu puszorek dla Vicky...miał być różowy ze świecącymi cekinami...ale nie było...to wziąłem klasyczny czarny...ale najbardziej rozśmieszyła mnie nazwa...puszorka...Garnitur dla kota...taki ubogi garnitur...jakby takie szyli dla mężczyzn...wow...nic tylko im to kupować w różnych kolorach...zapinane na szyi i w pasie...z połączeniem na plecach wzdłuż kręgosłupa...koniec...bo mi wyobraźnia zaczęła pracować...

A wracając do Vicky i jej garniturka...to chyba jej to przeszkadza...ale musi się przyzwyczaić...skoro jutro ją czeka wycieczka do Babci...nauczy się...ale to dla jej dobra i mojego spokoju...

A teraz wracam do mej pracy twórczej, może uda mi się jeszcze napisać z pięć stron...

miłego wieczoru 4 all :*

czwartek, 24 czerwca 2010

...Mistrz Deszczowych Pantofeloków...

dziś pogoda nas nie rozpieszcza...zimo...mokro...i w ogóle bleeeeee...

...pogoda...straszna...a na ulicach folklor...kilka razy zostałem powalony...nie wiem albo ludzie nie mają za grosz...poczucia jakiejkolwiek estetyki...albo potłukli w domach wszystkie lustra...bo nawet Stevie Wonder by takich zestawów nie dobrał...

no dajcie spokój...jak można założyć gruby golf...płaszczyk...i zwiewną lnianą spódnice...do tego mieć gołe nogi i obleśne botki do kostek...fuj...botkom stanowczo mówimy nie...

inny powalający zestaw dnia dzisiejszego to sportowe spodnie...ściągane sznurkiem na wysokości kostek...i toporne buty na obcasie...lakierowane w dodatku...

trzymajcie mnie...dramat...

chyba zacznę chodzić z aparatem zawsze przy sobie i będę robił dokumentację Ulicznych Dziwactw...

szczerze mówiąc ja też się dziś nie popisałem inteligencją...ujawniła się we mnie utajniona blondynka...do takiej pogody założyłem najbardziej odkryte...najbardziej cienkie...najbardziej chłonące wodę tenisówki...by London...istny Mistrz Deszczowych Pantofelków...ale mi się też czasami zdarza nie myśleć...szczególnie o godzinie 9 rano...gdzie wstałem 30 minut wcześniej...

dziś doszedłem do jeszcze jednego wniosku, że jak nie kupię sobie w najbliższym czasie boskich...pięknych...cudnych...kaloszków...to się załamię...tylko problem w tym...że dostać kaloszki w moim rozmiarze jest nie lada ..szczególnie dlatego, że chcę jakieś mega mega...boskie...a przy tym odjechane trochę, ale bez przesady...

w takich kaloszkach mogę pobiegać:

- à la trampki od Gioseppe



- na Zebrę z klasą
Jak zapytałem J. co o nich sądzi i jakbym w nich wyglądał, stwierdził: "Jak zebra której upierdoliło dwie nóżki"...i staraj się być na czasie :D...


- na truskawi i cytrynki...te mi się podobają najbardziej...ale potrzebna byłaby wizyta w Lądku...bo w Polszy o takie trudno...



to takie rozważania na temat...kaloszy...jedno jest pewne...potrzebuje kaloszy...jak ryba wody...

a dziś seans...Dirty Dancing...mój ukochany film...widziany już z milion razy...ale nigdy mi się nie nudzi...

dziś miałem krótką rozmowę z Vicky na temat tego czy w weekend chce jechać do Babci Heni na wieś...i troszkę pooddychać wiejskim powietrzem...a oprócz tego będzie jak coś musiała zostać sama z Babcią na troszkę...bo tatusiowie najprawdopodobniej wraz z resztą KSD skoczą na Imprezowe Podchody do Teresy...

a teraz uciekam powoli szykować ciasto na naleśniki...a od 20...i'm busy...Dirty Dancing...

Kisski :*

środa, 23 czerwca 2010

...new look...

Alors...new look...gotowy...

jak wam się podoba...??...chyba w końcu jestem zadowolony z wyglądu bloga...wydaje mi się, że jest taki milusi :)

mam nadzieję, że Wam też się podoba tak jak i mi :)

Attention!! Attention!!

J. już udostępnił mi adres do swojego bloga. Wygląda on tak:

giacomo1982.blogspot.com

gorąco polecam...śledzenie wpisów mego mężusia...ciekawe na ile się wciągnie...i na ile mu wystarczy cierpliwości do pisania...ja się wciągnąłem na maksa...wczoraj stwierdziłem, że już bez bloga nie mogę funkcjonować. Ciekawe na jak długo mam taką fazę :)

miłego wieczoru :)

...zmiany...

...w dniu dzisiejszym...ten blog staje się tylko mojego autorstwa...podjęliśmy z J. decyzję, że rozdzielamy bloga...każdy będzie miał swojego...bo tego zdominowałem w całości :)

dobre sobie...ja i dominacja... :)

ten blog kształtu swojego bardzo nie zmieni...będzie to dalej swoisty pamiętnik...ale teraz w pełni prowadzony przeze mnie...dlatego też znikną pisane na końcu literki J. lub M., bo już nie będzie rozgraniczenia czyja to notka.

J. już podobno założył swojego blogaska...ale jeszcze nie otrzymałem adresiku...jak tylko go dostane od razu pojawi się w linkach...

a tak w ogóle to jakoś leci...raz lepiej raz gorzej...istna sinusoida życia...wzloty, małe upadki...ale jakoś jest...musi być dobrze bo jestem urodzony optymistą...i nie zakładam w życiu porażki dopóki nie jest ona faktyczną przegraną...jak nie drzwiami to oknem...do skutku...

dziś co prawda humorek mi nie dopisuje za bardzo...taki trochę kulawy jest...a najśmieszniejsze jest to że nie mam pojęcia z jakiego powodu...

fakt jest jeden, że dziś mi odjebało po całości po powrocie z pracy...i wyżyłem się na J., za co Go bardzo mocno PRZEPRASZAM...bo naprawdę powód jaki sobie ubzdurałem był absurdalny...


...a teraz wracam...do zabijania mojego wisielczego humoru...bedę próbował stworzyć new look na blogu...

:*

poniedziałek, 21 czerwca 2010

...poweekendowo...

...weekendzi upłynął bardzo bardzo milusio...

zacznijmy od soboty...
...z moich sobotnich planów - porannych planów...wyszło niewiele...odliczyły się w sumię tylko ziemniaczki...a do ziemniaczków był kurczaczek...pieczony...przygotowywany sześcioma rękoma w osobie J., Egusia i mnie...każdy miał swój udział w obiedzie...a do tego wszystkiego była sałatka...mniam mniam mniam...tak się nażarliśmy, że ciężko nam się było ruszać.

po obfitym obiadku...nastąpiła faza szykowania się Gwiazd na wychodne...czyli przetrząsanie szafy w poszukiwaniu tego co chcieliśmy na siebie założyć. J. postanowił rozdziewiczyć kupione dwa miesiące temu swetry w Gdyni u Iksów...i przywdział róże, w których wyglądał fenomenalnie...zjawiskowo...po prostu bomba...do tego założył swoje cudne okulary...normalnie...Ciacho do schrupania...na miejscu...jeszcze przed wyjściem z domu.

około 21 nasz Klub Szalonych Dziewic...J., Eguś i ja...dotarliśmy do Ge na grilla...na grilliku - elektrycznym było mięsko i kiełbaski ale najważniejsze było wspaniałe towarzystwo...oczywiście w pewnym momencie impreza przeniosła się do kuchni...bo jak wiadomo w kuchni najlepsze imprezy są.

...Następnym punktem wieczoru był wypad do Narra...gdzie królowały lata 80-te i DQ...no i tłum ludzi...

najlepszym punktem wieczoru były dwa zdarzenia...

1. komplement z ust Ge do J. - kontekst był taki, że J. wygląda lepiej w różach od Ge i za to go nienawidzi :P

2. taniec Ge i J. w Narra...obraz nie do opisania...Ci co nie widzieli niech żałują.


ten uroczy wieczór skończył się dla naszego KSD o 4.30...było cudnie...dziękujemy :*

========================================================

NIEDZIELA

dzionek w pełni zaplanowany...poza udanie się do urn...celem pochowania głosu...w godzinach popołudniowych...udaliśmy się do JST...do "daczy" całym Klubem Szalonych Dziewic...w składzie Eguś, Raand, J. i ja...na obiadek do mej maminki...NA KOPYTKA :)

Obiadek był ogromny...nażarliśmy się na maksa...po obiadku wraz z Raand'em udaliśmy się na "męskie zakupy" - śrubki śrubeczki linki i inne akcesoria totalnie nie z mojej bajki...ale dzieki Raandowi kupiliśmy wszystko. W tym czasie J. i Eguś oraz Kinga upajali się alkoholem :P grając w Monopoly...

Po powrocie z "męskich zakupów" zabraliśmy się za przymocowanie huśtawki...byłem dzielny...dokręcałem śrubki...ciąłem linki itp...Raand może potwierdzić...tak tak wiem że to szok dla wszystkich...ja i klucz i cęgi...nawet nie mam odcisków...:)

Cel osiągnięty...huśtawka wisi i się buja...Raandziku dziękuję i za zawór też :*

a wieczorową porą zrobiliśmy mały Wieczór Wyborczy u Nas...KSD siedział i oglądał studio wyborcze :)

i tak o to minął weekend...stanowczo za szybko...czemu weekend nie może trwać 5 dni...a tydzień pracy 2...jaki ten świat niesprawiedliwy...

buziaki dla wszystkich :*

M.

sobota, 19 czerwca 2010

...weekend...

...no i mamy weekend...i co w związku z tym...co z tym weekendem zrobić, aby go nie zmarnować?? no nie wiem...chyba zacznę od zrobienia małej rewolucji meblowej...przestawię troszkę mebelki...później zrobię jakiś obiad bo chodzą za mną ziemniaki...ale nie mam koncepcji co do nich...może jajeczko sadzone i kefirek...a może kurczaczek pieczony...cholera...muszę na coś się zdecydować...boże jaki ja niezdecydowany jestem...

w ogóle to mam ochotę tańczyć zaraz zapodam sobie głośniej muzę...wezmę się za sprzątanie...momentalnie dostanę power'a...

K***a...chciałem wstawić linka właśnie ale się nie wyświetla...nie wiem dlaczego...

chciałem wam przedstawić moim zdaniem męskie wydanie Lady Gaga. Piosenka sympatyczna, teledysk też fajny...jak poczytałem o nim trochę w necie to jest tak samo kontrowersyjny na koncertach jak i Lady...co o nim sądzicie?

Tu daje linka do piosenki bo nie potrafię tu wstawić aby się wyświetlał: http://www.youtube.com/watch?v=l6LKXRCQAAs

A chłopaczyna nazywa się Adam Lambert

wtorek, 15 czerwca 2010

...Warszawka...

...dziś udaliśmy się do Miasta Stołecznego Warszawa...czy Warszawy...jakoś tak...ktoś obeznany ewentualnie w polskich końcówkach mnie poprawi :)

Dziś miałem tam "interview" :) do nowej pracy...bo na rynku w naszym mieście nic się nie dzieje...czas najwyższy wyjść za granice województwa...gdzie widać, że biznes trochę się kręci...gdzie na ulicy widać ludzi chodzących...i robiących pieniądze...a nie to co u nas...młodzież...dres na dresie...ewentualnie garstka ludzi biznesu...bo gdzie tu robić te pieniądze...w marketach...bankach a może najsłynniejszych w naszym centrum lumpeksach?


Tak więc udałem się dziś do Wawy celem zdobywania rynku pracy, a J. wraz ze mną dla towarzystwa i miłego spędzenia czasu.

A droga do Warsaw upłynęła milusio...na wspólnym plotkowaniu z naszą przyjaciółką...gęby wielu osobą się dziś zapaliły :P ale już taka nasza natura...

Co do pracy...mam nadzieje, że któraś z dzisiejszych ofert dojdzie do skutku...bo są atrakcyjne...a ja czuje potrzebę rozwoju i widzę szansę na...w tych właśnie przedsiębiorstwach...a zatem trzymajcie kciuki...

A teraz buziaki na dobranoc 4 all :*

M.

poniedziałek, 14 czerwca 2010

...Bierki...

...jakiś czas temu skończyłem czytać "Bierki"...i nie mogłem się zebrać, żeby coś o nich napisać...postanowiłem, że zrobię to teraz...

A więc...tak wiem od "a więc" się nie zaczyna...ale mi tak akurat pasuje :P jestem autorem tego bloga, więc mogę sobie pozwolić na odstępstwa kultury języka :)



"Bierki" Marcin Szczygielskiego to bardzo przyjemna, lekko pisana, a co za tym idzie lekko się ją czyta. Ma w sobie coś takiego, że nie można się od niej oderwać...cały czas jest się żądnym tego co będzie dalej. Nie tylko ja się nie mogłem oderwać czytając...przed chwilą dostałem smska, że Raand siedzi i czyta "Bierki" od 8.00 rano :) i za chwile kończy...tak go pochłonęły.

Inną sympatyczną rzeczą jest to, że są ciekawe zwroty akcji, poprzez które raz się śmiejemy do łez a innym razem popadamy w totalną zadumę.

Ogółem książka opowiada o starciu się dwóch światów...17-letniego Pawła i jego nauczycielki Anny...prawdziwej psorki...belferzycy. Ich życie zaczyna wchodzić na jeden tor...zakochują się w tym samym mężczyźnie...los połączy ich ścieżki...oboje dokonają comming out'u. Paweł wyzna, że jest gejem...a Anna...stawi czoła "swojej" rzeczywistości...rzeczywistości stworzonej...po tragicznym wydarzeniu sprzed lat...

...więcej nic nie powiem...sami musicie przeczytać...a wtedy odkryjecie sekrety tej książki.

Jedno jest pewne...Marcin opisał w książce...emocje...emocje jakie targają młodego geja...co siedzi wewnątrz jego ciała...co się z nim dzieje...a przede wszystkim co się "kotłuje" w jego umyśle...nie ukrywam, że czytając "Bierki" widziałem trochę siebie...niektóre opisane akcje bezpośrednio dotyczyły mnie...podejrzewam, że wielu z nas...Ale nie jest to tylko książka o Pawle i jego emocjach...jest to także książka o Ance...która zaczyna walczyć ze swoimi dziwactwami...nawykami starej panny...łamaniem barykady...w której się schroniła przed laty.

Polecam...absolutnie...polecam...boska książka...

A i jeszcze jedno...z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy...jestem żądny poznania dalszych losów bohaterów...poznania dalszego ciągu wydarzeń Pawła i Anki.

Marcin, wielkie gratulacje...Twoje książki są stworzone dla mnie...mogę siedzieć i czytać je non stop...mają w sobie coś takiego...że człowiek cały czas chce jeszcze.

A wieczorową porą będę dalej upajał się lekturą...tym razem "Nasturcje i ćwoki"

A tak Vicky towarzyszyła mi przy tworzeniu tej notki...patrzy i sobie myśli "Ale on mądre rzeczy pisze " :D


Miłego wieczoru dla wszystkich :*

A teraz spadam się szykować na jutrzejsze zdobywanie Warszawy

M.

sobota, 12 czerwca 2010

...fototwory o poranku...

...10.40...Misiek...tworzy...a oto jego dzieło...słodziutkie... :*



udanej soboty 4 all :*

M.

piątek, 11 czerwca 2010

pomysłowość

...jednym słowem Polak potrafi...pomysł tej pani mnie rozbroił...

ale nie ma to tamto... t-shirt'cik mi się bardzo podoba...



aaa i nie jest to dzieło Metki :D

czwartek, 10 czerwca 2010

...rowerowy wypad w miasto...

...po zakręconym poniedziałku...i kursowaniu we wszystkich możliwych kierunkach...we wtorek postanowiliśmy spędzić na relaksie...tak więc umówiliśmy się na Pietrynę do ogródka na piwko...z Egusiem...zebraliśmy dupsko i ruszyliśmy w drogę...


...foto dzięki uprzejmości internetu...

skończyliśmy w QV...obaliliśmy po dwa "soczki"...i ruszyliśmy w dalszą trasę...Panowie zafundowali mi kilka atrakcji...pokazali mi ciekawe miejsca w mieście, w których nigdy nie byłem...zawsze musi być ten pierwszy raz :D co to za miejsca zostawię dla siebie...boże jaki ja teraz do edukowany jestem :)

do domku wróciliśmy koło północy...było super...

M.

P.S.
skończyłem Bierki, które poszły teraz dalej...są obecnie u Eguś'a i Raand'a...a ja jeśli się w końcu zbiorę...napiszę moją opinię o książce Marcina...oczywiście pozytywną...bo inaczej się nie da...

Kisski :*

weekendzik...na łonie natury

...w sobotę koło południa stwierdziliśmy, że jedziemy do mojej mamy na wypoczynek na łonie natury...ale to, że jedziemy to nic...stwierdziliśmy, że pojedziemy na rowerach...pierwsza nasza tak daleka wyprawa na rowerach...w jedną stronę 28 km., i tak też zrobiliśmy...naszykowaliśmy wszystko...plecak na plecy i w drogę.

Upał był straszny...pot się po dupie lał...ale daliśmy radę, zajęło nam to ponad dwie godziny...ale nigdzie się nie śpieszyliśmy...podziwialiśmy po drodze naturę wszelaką...jak również i zabudowę...ale nie ma co jestem z nas dumny...

wieczorową porą zrobiliśmy grill'ika...wypiliśmy jakieś piwka...a później znowu na rowerki jakby było mało...tym razem większym gronem...z moją mamą...siostrzenicą i sąsiadką Miśka...z którą nie mieliśmy czasu na spokojnie pogadać jakieś 2 lata, jak nie więcej.

Niedziela, zaś upłynęła na błogim lenistwie w doborowym towarzystwie...dołączyli do nas...Raand, Eguś i Teresa...było bosko...jak to Teresa stwierdziła...spędziła czas w naszej letniej...DACZY...bardzo mi się to określenie podoba :D

Grilluś, badminton, piwko, spacerek...no i oczywiście cudownie grzejące słońce...a wraz z nim kremiki do opalania...tak nam upłynął dzionek...

a swoją drogą chrzest bojowy dla mojej mamy...pierwszy raz...było więcej słusznej orientacji, więcej niż dwie persony :) ale wydaje mi się, że spisała się wzorowo...a sama stwierdziła, że podobała jej się niedziela...cieszy mnie to niezmiernie

koło wieczora trzeba było się zbierać...i ruszyć w kierunku domu...tym razem Eguś prowadził...i pokazał nam całkiem milusią trasę...

Chłopaki dzięki wielkie za milutko spędzoną niedzielę :*

A zatem Panowie kiedy kolejny wypad do Daczy :D ??

M.

czwartek, 3 czerwca 2010

czwartek...podobno boże ciało

dziś święto kuścielne...nawet nie wiem na co ono symbolizuje...i nie chce mi się nawet czytać nic na ten temat...a o szukaniu nie wspomnę. Wiem na czym polega...że głupie dziewczynki idą i sypią księdzu kwiatki pod nogi jakby to jakaś gwiazda była...a stare dewoty idą i "śpiewają" piosenki...religijne...raczej udają, że umieją śpiewać...są to raczej dźwięki przypominające...zjechaną płytę lub kasetę. Nie ukrywam że sam kiedyś uczestniczyłem w tym obrządku...ale dla mnie się to tylko wiązało z tym aby pójść spotkać się ze znajomymi i oczywiście obrobić wszystkim dupę...jak to na wsi...zobaczyć kto w ciąży, kto się z kim spotyka itp. a później się szło...do domu po flaszkę jakieś żarcie i zapieprzało się na grillika i piło się do białego rana...aha i żeby nie było, bo wyszło z tego co napisałem...że obskakiwałem całą procesję...nigdy w życiu...półtorej to było wszystko na co mnie było stać :D

a dziś z okazji tego przeuroczego święta siedzimy w domu i się opierdzielamy...zaczęliśmy od śniadanka w powiększonym gronie :) bo wczoraj było zbiorowe...czytaj czteroosobowy skład...oglądanie durnego horror'u na TVN...istna masakra...nic z niego nie wiem, a później...ubaw po pachy z Absolutely Fabulous...
a oprócz tego obejrzeliśmy dwa filmy...Yossi & Jagger...oraz...Tajemniczy ogród...
oba boskie filmy chodź, każdy zupełnie z innej bajki.

"Yossi & Jagger"
To film o miłości dwóch żołnierzy będących na służbie w woju...resztę trzeba zobaczyć nic więcej nie napiszę,ale absolutnie niesamowita muzyka...no i panowie w nim grający...mhhhhh...miodzio...sami zobaczcie... :P

Yehuda Levi



Yaniv Moyal




A teraz siedzę i na zmianę czytam "Bierki" i "Nasturcie i Ćwoki" - pierwszą z części "Les Farfocles" - Marcina Szczygielskiego ubóstwiam jego książki...są bardzo lekko pisane...a dwa są w tematyce które ja uwielbiam...ale o mojej opinii na temat tych książek napiszę w innej notce...jak już je skończę czytać... :D



A tak w ogóle to książeczki to prezent od J. i mamy na Dzień Bobasa :D

a teraz pozostaje mi tylko życzyć miłego wieczoru :*

M.