piątek, 2 lipca 2010

...moje fotograficzne wypocinki...

w pewnym momencie jakaś fotograficzna wena mnie złapała podczas ostatniego wypadu na łono natury i tak zacząłem pstrykać i pstrykać...i wyszło mi to...







piątkowy poranek...jak ja lubię taki dni...kiedy wstaję rano... bezstresowo...i czeka na mnie już herbatka...normalnie jak paryskie filmowe życie...kawa i croissant...a teraz sobie siedzę i bloguję normalnie bosko...w tle gra radyjko...J. też bloguje...jak w niebie...podejrzewam, że gdyby był w JST internet, to większość czasu spędzilibyśmy na wsi...i byśmy wstawali i jedli śniadania w ogrodzie, komunikując się z całym otoczeniem z zielonego łona. Wypoczywając, słońcując się a przy okazji słuchając odgłosów natury.

Dziś nad ranem zasiałem w swojej głowie panikę...jak to jest w zwyczaju hipochondryka naderwałem sobie strupa, ostatnio oglądanego przez lekarza, który stwierdził, że to zapalenie na bliźnie po moim zeszłorocznym zabiegu. A panika wynikła z tego, że zaczęły mi się z tego sączyć płyny...oczywiście ja zielony ze strachu...no ale chyba mi nic nie będzie...teoretycznie na coś trzeba umrzeć. A tak ogółem, każdy kto to widzi mówi, że mu się to nie podoba. J. wyglądem tego jest zaniepokojony, ale chyba nic mi nie będzie skoro dr Rysio nic mi nie powiedział, a sam mnie kroił, więc chyba mogę być spokojny i Miś też.

Plany na dziś...cholera wie jakie...może kolejna porcja Sex and the city...zobaczę...muszę całą szafę jeszcze przetrząsnąć w poszukiwaniu odpowiedniej garderoby na jutro...ale spokojnie na to mam jeszcze czas.

2 komentarze: