W związku z uroczą aurą panującą na zewnątrz...palące słońce i zapierające dech w piersiach świeże powietrze...sparaliżowało dziś wszelką komunikację po mieście.
Byłem zmuszony wracać do domu czym popadnie.
Trafiłem na jakiś rozklekotany autobus...kicałem w zaspach jak sarenka...niczym Bambi :D
A teraz do rzeczy...
Wsiadam do autobusu...
Ja: Czy jedzie przez P......e?
Kierowca: Nie wiem.
J: A to ja mam wiedzieć?
K: On tu przystanku nie ma - (fakt wskoczyłem do autobusu stojącego w korku)
J: A to przepraszam miałem iść na przystanek na rondo żeby łaskawi mi pan powiedział czy jedzie przez P-ce czy nie?
K: Ale ja mam drogie bilety.
Oj jak się wkurwiłem
J: A czy uważa Pan że mnie nie stać?
K: Ja bilet mogę dopiero sprzedać na przystanku.
J: Poczekam.
I tak jedziemy kawałek...ze stoickim spokojem czekam aż łaskawie dobije do przystanku i sprzeda mi bilet.
Dojechaliśmy
J: Do P-c poproszę.
K: 4.60
Daję mu 10. A on do mnie...
K: 10 groszy poproszę.
J: takich drobnych ze sobą nie noszę
Jaka była moja satysfakcja jak to mówiłem...on za to dostał takiego wkurwienia na twarzy że poezja.
Wziąłem bilet i sobie wygodnie usiadłem :)
Fajfus złamany...widzi jaka pogoda i jeszcze mu coś nie pasuje...ale trafił na taki egzemplarz, że mu się nie uda...No buu.
ale resztę Ci wydał?:P
OdpowiedzUsuń