poniedziałek, 11 stycznia 2010

...dzień jak co dzień...nihil novi sub sole jak "mawiał" Kohelet...nic specjalnego się nie wydarzyło i pewnie nie wydarzy...w końcu już koniec dnia...w pracy jak to w pracy...dużo pracy...szczególnie teraz...choć inaczej już do tego podchodzę...rzygać generalnie mi się chce...jak pomyślę o paru osobach i spraw z nimi związanych...zmęczenie daje się we znaki bo pracy jest na serio mnóstwo...jak to przy końcu semestru...wszystkie dokumentacje, skreślenia, dzienniki, arkusze i inne pierdółki składające się na wspaniałą rzecz jaką jest oświata...ale po pracy wcale odpoczynku też nie ma bo jeszcze czeka powrót do domu a na Syberii jest to szczególnie trudne...no ale na szczęście dziś jakoś to sprawniej chodziło...więc w domu byłem w miarę wcześniej...więc w końcu odpoczynek...buahahahahahahahah...dobry żart...na wejście do domu sterta niepozmywanych garów...jak ja to kocham...trudno...postrzelałem fochy i pozmywałem...przecież w końcu siedziałem w pracy, w sekretariacie...a jak wiadomo tam się przecież nic nie robi...tylko kawkę spija i czyta NA ŻYWO...tudzież inne kolorowe pisemka...postanowiłem więc po pracy popracować ze zmywakiem w ręku...co tam...co prawda M. w domu był o wiele wcześniej...ale może nie miał czasu...może siedział na necie...nie wiem...w każdym razie faktycznie mógł nie mieć czasu...ale nic to...celem było pozmywanie i wyzwanie podjąłem... :)


J.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz