sobota, 30 stycznia 2010

...zegar...i inne...

...zegar...jest tu od zawsze...od czasu gdy miałem 60 cm wzrostu...i z każdym centymetrem i rokiem...był...bił...bije...stanął tylko na moment 10 kwietnia 2006 r. o godz. 12:20...bez jego bicia dom będzie pusty...wypełnia każdą przestrzeń, każdy zakamarek...nakręcanie to rytuał...aby nie przekręcić...nie niedonakręcić...musi być idealnie...tak by był...i bił...nadawał rytm każdego dnia...każdym myślom...czynom...myślom...czynom...bim...bam...bim...bam...cyk...cyk...cyk...ciągle i wciąż...swoiste perpetum mobile...tak było...jest...i będzie...

...w tle SCHILLER...i Sommerregen...świeca obok...lampka białego wina...może już trochę zwietrzałego...ale co tam...wino jest winem...a dobre wino nie jest złe...

...to dziwne...najlepsza faza...w nocy...faza na napisanie czegoś co nie będzie banałem każdego dnia...i co będzie zawierało cząstkę mnie...by coś zostało w sieci...mh...może i kiedyś to skasuje...na chwilę obecną chcę by to trwało...


...dziś w ferworze walki z wykładowcami i planem...wpadłem w lekką chwilę zadumy...Boże!...gdzie podział się czas na poezję, na książki...na to wszystko co robiłem niegdyś kiedy człowiek był wolny od problemów dnia codziennego...gdzie to się podziało...przecież dzień bez jakiegokolwiek...no może nie jakiegokolwiek...wiersza...był dniem spisanym na straty i zapomnienie...teraz trochę brak czasu na to...z drugiej strony jednak ma się to o czym marzyło się kiedyś...coś zależy ode mnie...z problemami...ale jednak...


...w ogóle zdałem sobie dziś sprawę z tego, że już cztery lata mijają w tym roku od momentów przełomowych...sam zamieszkałem...trzeba było stać się z nagła dorosłym...ale udało się...pokonałem przeciwności losu i nielosu...poszło...jestem w miejscu, w którym jestem i dobrze mi z tym...choć jak wspomniałem wyżej...brak mi jednak tego Słowackiego, Stachury, Leśmiana, krótkich wersetów ST i NT...wersetów, które czytałem dla zrozumienia samego siebie i poszukiwania wewnętrznego Ja...do tego dochodzi jeszcze czas na Operę...mh...i tu nasuwa się Poznań...Poznań...który jest kolebką wszystkiego...nie będę prowadził tu wywodu historycznego...bo nie o to chodzi...ale kolebką Opery jak dla mnie...kolebką oczywiście mojej wewnętrznej Opery...miejscem, w którym pokochałem te wszystkie-wg mojego Taty-wycia, wrzaski i lamentowania...każda wizyta w Poznaniu kończy się prędzej czy później wysłuchaniem prędzej czy później Traviaty...Opery-Boga jak dla mnie...Opery-Magii...wiem, wiem...taka zwykła opowieść o paryskiej kurtyzanie...itp...ale jednak...coś w sobie ma...a może Kocham ją ze względu na Poznań?...coś w tym jest...na pewno tak jest...


...zegar...powrót...krótki...szkoda, że zegar nie wybija kurantów...byłby jeszcze lepszym organizatorem mojego życia...


J.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz