Mamy środę udało się w końcu znaleźć chwilę żeby coś napisać. A działo się oj działo.
Dzień Niepodległości spędziliśmy w Poznaniu u znajomych. Jechaliśmy do Poznania rano 11-go listopada, byliśmy przekonani że w pociągu rano nie będzie dużo ludzi, a tu zaskoczenie...wsiadamy do pociągu a tu w przejściu siedzą już ludzie...ale twardo idziemy przez wagony i szukamy miejsca żeby usiąść...znaleźliśmy. Przez dobrą godzinę siedzieliśmy jedno w jednym końcu drugie w drugim...tak naładowanego pociągu nie widzieliśmy dawno.
O godzinie 13:00 z minutami zajechaliśmy do naszego upragnionego Poznania. Tuż przed dworcem czekała już na nas zielona strzała sportage z milusią zawartością. wsiadamy i mkniemy za miasto na błogie lenistwo i pijaństwo.
Po zajechaniu na miejsce...wyjmujemy walizkę a tu voila...prezent dla mnie z okazji imienin...Skarbonka Tweety...trafione w samo sedno...intuicja że uwielbiam Tweety'ego. A najśmieszniejsze jest to że 11-go listopada nie obchodzę imienin. Ale chyba muszę je przełożyć z lipca na listopad bo otrzymałem masę życzeń. Oto moja skarbonka...dziękuję bardzo Chłopaki-Łobuziaki :*
A Misio dostał od chłopaków rogale świętomarcińskie...o których marzył zawsze żeby je zjeść w dniu św. Marcina w Poznaniu.
a cały dzionek spędziliśmy na błogim lenistwie, piciu i grze w bilard. Oj powtórzyłbym tę grę w bilard :D
Na drugi dzionek pojechaliśmy do Wolsztyna oglądać pociągi - stare parowozy, a przy okazji chłopaki załatwiali swoje interesy. Zajebiście spędzony czas.
A wieczorową porą czas na zabawę...na mega zabawę. Zaczęliśmy od wizyty w Elektrowni...udaliśmy się na finał karaoke...było super...upiłem się hektolitrami wódki z redbull'em...
Tak nawiasem mówiąc, każdemu przebywającemu w Poznaniu polecam wizytę w Elektrowni. Panuje tam super atmosfera...a dwa jest miejsce magiczne...każdy znajdzie tam coś dla siebie.
następnym punktem programu była wizyta w Volierze gdzie szalałem na całego...tańce...wygłupy...buziaki...i inne rzeczy których nic a nic nie żałuję...wychodzę z założenia że kiedyś muszę się bawić...i najważniejsze że ja nie mam sobie nic do zarzucenia. A co inni powiedzą...gadają...to ich problem. Tak się bawiłem i powtórzyłbym to z miłą chęcią. a na koniec poszliśmy...a w sumie pojechaliśmy na pysznego kebaba. Impreza czadowa...czas z chłopakami spędzony bezcenny...oby częściej.
W sobotę wróciliśmy z voyage :) mieliśmy minimalnie w planach próbę zebrania się na White Party do Narra, nie udało się polegliśmy po intensywnych poznańskich szaleństwach.
A od poniedziałku zaczęła się ciężka harówa w biurze...ale oby do weekendu.
Za to wczoraj pojechaliśmy do mojej mamy...pojechaliśmy ja odwiedzić bo ostatnio byłem na koniec października. Pojechaliśmy też przy okazji zobaczyć nowy żywy nabytek w JST. Mama ostatnio sprawiła sobie owczarka niemieckiego. Ładna z niej sunia...a jakie ma piękne imię - Sabina. Sabinka jest kapitalna...ma takie boskie sterczące uszy...jest śliczna jednym słowem.
i pewnie że bawić się trzeba - popieram całym sercem
OdpowiedzUsuń